Opublikowany przez: Aleksandra Wiktoria 2015-07-13 09:02:26
Dziecko kocha rodziców bezwarunkowo. Po prostu. Dziecko ma też do rodziców wiele żalu. Nie mówię teraz o naszych dzieciach, ale o nas samych. We własnym rodzicielstwie kontaktujemy się również z dzieciństwem. Powielamy działania naszych rodziców, modelujemy własną rodzinę na modłę tej pierwotnej, w której wzrastaliśmy. Albo wręcz przeciwnie – buntujemy się, dostrzegamy błędy i tworzymy rodzinę opartą na zupełnie innych wartościach. Albo świadomie odrzucamy sposób wychowania, który obserwowaliśmy, a nieświadomie powielamy wiele jego elementów. Tak słyszałam. Tak czytałam. Sama to robię.
Czasem łapię na się na tym, że robię coś jak moja mama – myślę wtedy: „Nie, to niemożliwe! Nie jestem przecież jak ona!”. Ale to nie jest prawda – w dużej mierze jestem jak moja mama, jednak najważniejsze, że przede wszystkim jestem sobą. Warto, a ostatnio czytałam wywiad na ten temat z psychiatrą – oddzielić to, co „moje” od tego, co rodziców. I to jest dopiero przestrzeń do pracy nad sobą! Zastanawiam się chwilę, szukam choć jednej wartości, która jest dla mnie ważna w moim rodzicielstwie, a która jest w pełni moja…
Moim największym sukcesem wychowawczym jest zaufanie – ta mała dziewczynka mi wierzy. Kiedy coś jej mówię, to się dzieje – moje słowa i czyny są spójne. W ciągu ponad czterech lat jej życia dotrzymałam każdej złożonej obietnicy. I nie mogę sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Choć czasem wcale nie było łatwo dotrzymać pochopnie danego słowa. Dlatego staram się być w rodzicielskich obietnicach niepochopna i rozważna niczym Entowie.[1]
Po chwili głębszej refleksji odnajduję coraz więcej powiązań między hołubioną przeze mnie wartością dotrzymywania słowa i działania w prawdzie a tym, co bolało (lub nadal boli) mnie w relacjach z moimi rodzicami. Bo i ta wartość w ogromnej mierze wyrasta z moich dziecinnych doświadczeń. Ojciec łamał dane słowo bez mrugnięcia okiem. Nawet nie z wyrachowania, ale z braku solidności. Nigdy nie mogłam na niego liczyć. Musiało być to dla mnie cholernie bolesne, skoro początkowo jako główną wartość własnego macierzyństwa przyjęłam dotrzymywanie słowa. Moja mama z kolei nie oszukiwała, nie migała się od złożonych obietnic, ale często miałam przy niej poczucie, że jedno mówi, a drugie pokazuje swoim zachowaniem. Np. opowiada, że bardzo mi ufa, a podczas swojego urlopu przysyła kogoś, żeby kontrolował czy podlewam jej kwiatki. Ot, drobiazg, ale przekreśla wszystko, co mama mówi. Więc buntuję się i choćby nie wiem co, dbam, by mówić i robić to samo. Największy jednak żal mam do mojej mamy za to, że przemija. A we mnie nie zgody na zmianę. Nie chcę, żeby moja mama posuwała się w latach, nie chcę czuć odpowiedzialności za nią – chcę, żeby była moją mamą: wielką, potężną, wszechmocną i nieustraszoną! Sama zaś chcę być małą dziewczynką, która nie ma trosk, bo mama wszystkim się zajmie.
Nie ma we mnie zgody na zmianę. Nie chcę, żeby moja córka dorastała, chcę się nią opiekować, chcę czuć odpowiedzialność za nią - chcę, żeby była moją córeńką, malutką, kruchą, bezbronną! Chcę być jej wszechmocną i najwspanialszą mamą na zawsze!
[1] Entowie – rasa istot ze stworzonej przez J.R.R. Tolkiena mitologii Śródziemia. Entowie (sind. Onodrim, Enyd) byli zwani także Cieniem Lasu, Pasterzami Drzew. Przebudzili się w tym samym czasie, co Pierworodni. Długowieczni, w zamyśle Valië Yavanny mieli chronić olwary (qya. – „rzeczy rosnące z korzeniami w ziemi”) przed zniszczeniem przez ludzi i krasnoludów, potrzebujących drewna jako surowca. Przyjaźnili się z elfami. Czytaj więcej: https://pl.wikipedia.org/wiki/Ent
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.